Niespodzianki są nieodłącznym fragmentem naszego życia. Ale o tym później.
Dzisiaj, było nadzwyczaj spokojnie. Ludzie byli mili, sprawdzian z angielskiego w miarę prosty, a w-f chociaż męczący to nawet przyjemny.
Moja podróż na powierzchnie staje się odrobinę łatwiejsza. Nawet mój wrodzony optymizm odradza się jak feniks z popiołu. Staram się pisać regularnie, robić brzuszki, poprawić samodyscyplinę.
I choć nauka wciąż mi nie w smak, to przełamuję moją niechęć do książek i szkolnych obowiązków.
Wszystko jest na dobrej drodze.
Ale jak już pisałam nasze życie jest nieprzewidywalne i funduje nam niesamowite niespodzianki.
Czasami zaskakują nas pozytywnie, a czasami wręcz przeciwnie.
Ostatnio spotykają mnie same niemiłe niespodzianki.
Wydaje mi się, że coś chce mnie złamać i wgnieść z powrotem w dno, najlepiej zakopać pod tym całym mułem.
Nie chce mówić tego nikomu prosto w twarz, nie chcę robić z tego niesamowitej sensacji, która rozeszłaby się po moim małym mieście z prędkością światła. Tutaj jestem choć częściowo anonimowa, ja i moja prywatność.
Zauważyłam, że wszystko co złe przychodzi do człowieka raz, a porządnie. Później zostawia nas na jakiś czas i daje nadzieję na to, że nie wróci, tylko, że potem przychodzi z jeszcze większym bólem.
Dzisiaj dowiedziałam się czegoś co boli.
Ktoś, tak młody, przyjacielski, szczery i pogodny, i ktoś tak bliski mojemu sercu zachorował.
Ktoś z kim spędziłam wspaniałe dziecięce chwile.
Moja droga kuzynka zachorowała, a raczej została zraniona, czymś co nazywa się guzem mózgu.
Moje serce płacze, ale oczy nie mogą.
Teraz po operacji, niby wszystko jest w porządku, ale tak czy siak martwię się. Bo to wszystko trwa i wszystko ma na jej przyszłość jakiś wpływ.
Jedyne co mi zostaje to się modlić i karmić nadzieją.
To wszystko co jak na razie mogę zrobić.
zasmucona
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz