Nie wiem czemu, ale brakuje mi postów, w których mogłam się wygadać, wypłakać, wyśmiać, czy po prostu wyżalić. Dlatego, chyba znowu zacznę takowe teksty pisać.
Największy wpływ na dzisiejszy wpis miało pytanie mojej mamy, które zadała mi o jakiejś jedenastej w nocy:
"Gdzie wolałabyś mieszkać, u mnie, czy przenieść się do taty?".
Nie chodzi o to, że moi rodzice się rozwodzą, wtedy to pytanie tak mnie nie zdziwiło...
Moi rodzice już są rozwiedzeni.
I przyznam się, że po usłyszeniu tego pytania zachciało mi się płakać.
Ja nie przeżyłam rozstania rodziców jakoś specjalnie. Nawet spodziewałam się tego, bo dało się coś wyczuć w powietrzu. Oczywiście nie chodzi o to, że mnie nie dotknęło, ale nie płakałam...
Szczerze to prawda, że dzieci najgorzej przeżywają rozwody. I to nie jest tylko kilka chwil, w których decydują z kim wolą zostać, albo kiedy sąd to robi za nie. Rozwód trwa przez resztę ich życia.
Ja i mój brat jesteśmy na to żywymi dowodami.
Cały czas krążymy od jednego miejsca do drugiego, zawsze gdzieś pomiędzy, nigdy na miejscu. Wszystko przeżywamy podwójnie. Wszystkie święta, urodziny, imieniny, rocznice razy dwa, z odwieczną walką o termin. Poświęcać i jednej i drugiej stronie wystarczająco czasu. Szybko decydować i wypełniać swoje plany. Żyć szczęśliwie między ludźmi, którzy kiedyś siebie kochali, a teraz nawet nie patrzą na siebie na ulicy.
Czasem czuję się jak marionetka, która zrobi wszystko, jeśli tylko pociągniesz za odpowiedni sznurek.
Nie życzę nikomu rozwodu, nawet największemu wrogowi.
I nikomu nie życzę podejmowania decyzji w tak młodym wieku.
Rozlałam siebie po równo
Do kilku szklaneczek
Po to by nikomu mnie nie
zabrakło
Tylko jedna z nich została
pusta
Chyba zapomniałam o sobie
rozerwany Zmarzluch
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz