Minął dopiero pierwszy dzień długiego weekendu, a ja już przeczytałam jedną z wypożyczonych na ten czas książek. Możecie pomyśleć, że uwzięłam się na książki pani Ewy Nowak, ale ja po prostu bardzo lubię jej "Miętową" serię, mimo tego, że zazwyczaj główne bohaterki strasznie mnie irytują.
Jednak chyba właśnie na tym polega urok tych książek.
Tym razem wzięłam się za dziesiątą część wyżej wymienionej części, czyli "Bardzo białą wronę".
Książka opowiada o Natalii, która przez brak rozwagi i ostrożności wchodzi w toksyczny związek. Jak zawsze na początku jest cukierkowo, że aż na wymioty się zbiera, jednak Norbert (ideał mężczyzny według bohaterki, sztuczny, kłamliwy dupek według mnie i jej przyjaciółek), zmienia się w sadystę, stosującego przemoc psychologiczną. Oczywiście bohaterka jest zamroczona (co mnie znacznie irytuje), przecież go kocha. "On nic złego nie robi, przecież to ona go rani i to cały czas" Natalka właśnie tak myśli o swoim "kryształowym" chłopaku.
To była jedna z najmniej pięknie irytujących mnie książek tej autorki. Pewnie dlatego, że w zachowaniu bohaterki nie było za wiele głupoty, była tylko strasznie omotana jego bajeczkami, idealistycznym zachowaniem i fałszywymi gestami.
Myślę, że dzieło to porusza bardzo ważny temat przemocy. Ludzie myślą, że można zranić tylko pięścią, a to najgłupsza myśl jaka może im przejść przez głowę. Pokazuje, że nie można bezgranicznie ufać osobom, które znamy tylko kilka tygodni, że powinniśmy na wszystko patrzeć trzeźwo, że nie zawsze rady innych mają działać na naszą szkodę i, że ludzie czasami kłamią.
Ta książka, to przestroga, którą powinni poznać wszyscy młodzi ludzie.
wroni Zmarzluch
P.S. Tytuł posta tak brzmi, ponieważ ta książka kojarzy mi się ze słynnym OKAY z "Gwiazd naszych wina". Kto przeczyta "Bardzo białą wronę" może zrozumie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz