Cóż, jak mówi tytuł żyję i nie mieszkam w Nowym Jorku.
Nie będzie codziennych postów, mówiących o moim zwariowanym i dziwacznym życiu. Teraz na blogu w większości pojawiać się będą recenzje, może jakieś polecane filmy i piosenki.
No ale przejdźmy do głównego tematu.
Nie mogę powiedzieć, że przeczytałam, ale czytałam książkę. Autorką jest Gail Parent, a tytuł utworu to "Shelia Levine nie żyje i mieszka w Nowym Jorku".
Książka wydaje się krótka, a czytając opis z tyłu książki można spodziewać się świetnie uchwyconego humoru i szybkiej, w miarę przyjemnej lektury. Niestety to tylko pozory.
Bardzo mylące pozory.
Tytułowa bohaterka, jak można wywnioskować, nie żyje, a dokładnie popełniła samobójstwo.
Powieść to treść jej listu samobójczego, w którym jak każdy wie samobójca wyjaśnia dlaczego targną się na swoje życie. Shelią kierowało to, że nie mogła znaleźć sobie męża, na co tak bardzo liczyła jej rodzina, to, że nie może znaleźć dla siebie kreatywnej pracy i to, że innym się udaje, a jej nie.
Oczywiście ona opisuje to inaczej, ale sorry, wszyscy wiemy, że dokładnie o to jej chodzi.
Moim skromnym zdaniem, książka jest nużąca. Bohaterka ciągle opisuje jak to nie mogła znaleźć tego jedynego, że nawet największy fajtłapa, który był z nią najdłużej nie chciał się z nią ożenić, jak to ciągle odczuwa potrzebę schudnięcia, w kółko i w kółko narzeka na swoje kręcące się włosy i na to, że jej młodsza siostra już znalazła swojego księcia z bajki, a ona nie.
Jej nie da się lubić, bo ona ciągle narzeka.
Do tego ciągle krytykuje, nigdy nie cieszy się z tego co ma, a czasami zachowuje się gorzej niż rozpuszczony bachor.
Może komuś podobała się ta książka, jeśli tak to piszcie.
żyjący Zmarzluch
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz