środa, 30 marca 2016

Mafia, czekolada i miłość

Hej ho!

Dzisiaj przybywam do was z nową książką i nową opinią na jej temat.
Dzisiaj na warsztat bierzemy książkę Gabrielle Zevin "Moja mroczna strona".
Szczerze powiem, że byłam bardzo zaciekawiona książką, dzięki opisowi znajdującemu się na odwrocie. Mafia, pistolety, czekolada... To nie mogło się nie udać. No i jeszcze ten świetny tekst:
"Corleone w spódnicy, mafia, honor i przygoda".
Niestety trochę się zawiodłam, ale o tym później, najpierw fabuła.
Ania Balanchine, córka, nieżyjącej już, głowy mafii czekoladowej musi opiekować się rodzeństwem: delikatnie opóźnionym, dorosłym bratem (Leonid) i dwunastoletnią siostrą (Natalią), a także babcią, której funkcje życiowe są podtrzymywane specjalną aparaturą. Ogólnie to w Ameryce wprowadzono różne zakazy i ograniczenia, które mają utrzymać społeczeństwo w ryzach, w tym zakazano produkcji czekolady, którą rodzina Blanchine zajmuje się od dawien dawna. Księżniczka mafii przez własne pochodzenie, uzależnionego od czekolady byłego chłopaka i niezbyt odpowiednie (według mnie) traktowanie brata wpada w kłopoty.
Szczerze powiedziawszy książka była taką zwykłą poczytajką, przyjemną i niewymagającą. Spodziewałam się czegoś innego, typów spod ciemnej gwiazdy, strzelanin, inteligentnych spisków, knowań, krwi i na 100% więcej mafii.
Ania jest, cóż... nastolatką, która uważa, że sama może zbawić świat swojej rodziny, która nie docenia ludzi (Leonid), która kieruje się złotymi myślami swojego ojca, jest najdziwniej wierzącą chrześcijanką jaką przyszło mi poznać, zbyt zdroworozsądkowa. Strasznie denerwująca!
Nie podoba mi się, że opis mówi coś zupełnie innego niż treść!
W książce chodzi raczej o miłość między synem zastępcy prokuratora generalnego, a mafijną księżniczką, aniżeli o zatrucie czekolady i osądzanie o to bohaterki. Mało w tym pistoletów, przygody, mafii, a nawet czekolady, no może honor się zgadza, na który dziewczyna wprost choruje.
Jeszcze te okrutne momenty dotyczące seksu! Jakieś okropieństwo! Ania chce zachować czystość do ślubu ( tego akurat nie krytykuję), ale po co o tym przypominać co parę chwil o tym jak świeżuchna para musi się powstrzymywać?!
Jestem nieźle zdegustowana i zasmucona...
Miałam nadzieję na coś co mnie wciągnie i każe szukać kolejnych części, a znalazłam zwykłą historyjkę o nastolatkach, która nie miała w sobie większych emocji. 
Na okładce znajdziemy wiele dobrych opinii, jednak ja nie do końca się z nimi zgadzam. 
Jak zawsze powiem, że to tylko moja opinia i powinniście sami się przekonać czy ta osłodzona wersja "Corleone w spódnicy" zdobędzie wasze serce.

mafijna Księżniczka

niedziela, 28 lutego 2016

Drobna Uwaga: Na pewno umrzecie

Hej ho!

Skończyłam czytać "Złodziejkę książek"  Markusa Zusaka. I znowu poczułam tą pustkę w sercu, która tak rzadko mnie odwiedza. 
Dobre książki mają to do siebie, że po ich przeczytaniu czujemy słodko-gorzką satysfakcję.
Łatwo jest napisać recenzję o złej książce, ponieważ łatwiej jest zwrócić uwagę na złe strony czyjejś pracy, niż zauważyć te dobre.
Dlatego sama nie wiem co urzekło mnie w tej opowieści.
Opowieści o niemieckiej dziewczynce, która bardzo wcześnie poznała magię słów, które potrafią ranić, pomagać, wyciągnąć dłoń gdy jesteś w potrzebie lub spoliczkować.
Liesel trafia do zastępczej rodziny Hubermanów. Nie jest z tego powodu specjalnie szczęśliwa, ponieważ po niespodziewanej utracie brata nie ma ochoty tracić ostatniej, bliskiej jej osoby - matki.
Jednak musi zostać na Himmelstrasse i zacząć nowe życie, które upłynie jej na nauce, zabawie, radościach, smutkach i kradzieżach książek.
Słyszałam o tej książce wiele dobrego, jednak nie mogłam się do niej przekonać, bo jak wiecie, nie lubię fenomenów.
Po paru latach wzięłam ją do książki z czystej ciekawości i zachwyciłam się jak miliony ludzi na ziemi.
Podoba mi się styl Zusaka, który przypomina zabawę słowem. Porównania sprawiają, że dostrzegasz słowa jako obrazy, a nie kolejne wyrazy bez znaczenia. Do tego wszystkie spostrzeżenia zawarte w książce dotykają twojej duszy i serca.
No i oczywiście postacie. Autor pokazuje nam całą galerię osobowości. Rosa, która wyraża swoją miłość wulgarnymi wyzwiskami, bo możliwe, że wstydzi się tych uczuć. Hans, który oddaje wszystko z dobroci serca, a nie dlatego, że tak trzeba. Liesel, która kolekcjonuje słowa, smaki, zapachy i chwile. Rudy, który kochał, walczył i śmiał się do końca. Max, który toczył swoją walkę, nawet wtedy, gdy nie miał siły. Ilsa, która potrafiła dostrzec błąd i potrafiła podzielić się książkami, gdy dostrzegła pasję. Mogłabym wymieniać dalej, ale chyba tego wszystkiego za dużo.
Nie wiem co mogłabym jeszcze napisać, bo ciężko w słowach wyrazić magię i czar tej książki,
Więc mogę to zakończyć tylko w jeden sposób.
Przeczytajcie, tak po prostu.

złodziejka słów

poniedziałek, 22 lutego 2016

I teza Zmarzlucha: Nie tykaj się klasyki, ona już jest dobra

Hej ho!

Dzisiaj przybywam z książkową recenzją (jakże oryginalnie).
Trzeba przyznać, zrobiłam sobie przerwę od czytania na rzecz błądzenia w odmętach internetu. Jednak nie umiem wytrzymać zbyt długo bez papierowych stron pod opuszkami palców. Dlatego korzystając z wolnego czasu i chęci poszłam do biblioteki po nowych przyjaciół.
O dziwo nie mogłam znaleźć niczego treściwego i zadowalającego prócz "Złodziejki książek", tylko to nie ona będzie dzisiejszą bohaterką. Dzisiaj na maskę bierzemy "Zakochanego Draculę" napisanego przez Karen Essex.
Wiem tytuł sam krzyczy z okładki "Nie bierz mnie do ręki kobieto! Chyba, że chcesz śmierci swych szarych komórek!", widocznie tego właśnie pragnęłam. 
Cóż trochę dramatyzuje, bo wcale nie było tak źle, jednak nigdy więcej romansów historycznych!
Ale, ale najpierw kilka słów o fabule.
Wilhelmina jest typową wiktoriańską damą, no może z zewnątrz, bo w jej głowie dzieją się naprawdę ciekawe rzeczy. Cnotliwa dziewczyna, której największą ambicją życiową jest wyjście za mąż i trzymanie się ziemi jest zaplątana w nieco mniej przyziemne sprawy, zwłaszcza związane z jej pochodzeniem i przodkami. Wszystkie chwile, które zdarzyły się w jej życiu prowadzą ją do mistycznego kochanka sprzed wieków - Draculi.
Szczrze mówę - uwielbiam wampiry! Uwielbiam książki i filmy o nich (prócz "Zmierzchu"), jednak to dzieło inspirowane kultowym "Draculą" Bram'a Stoker'a chyba nawet nie dotknęło opuszkiem palca prawdziwego wampiryzmu. Po treści nie możemy nawet do końca stwierdzić, czy nasz hrabia jest wampirem, ponieważ on sam nie wie jak siebie nazwać. Tak ogółem rzecz ujmując Dracula pojawia się dopiero w połowie drugiej części książki, kto to wymyślił? 
Nie wiem, chyba autorka.
Sama wilhelMina jest do krwi wiktoriańską heroiną, spuszczającą oczy przy okazji rozmowy z każdym mężczyzną, która zachowuje pozory w towarzystwie, ponieważ w głowie ma straszny bajzel. Jednak muszę przyznać, że nie zapałałam przyjaźnią do tej zielonookiej piękności. Często podejmowała idiotyzne decyzje, nie dziwiło jej to, że jakiś hrabia mówi, że ma tysiąc lat, no i postrzegała miłość jako umowę między osobami odmiennych płci. Praktyczna, poprawna i zbyt przejmująca się zdaniem innych, nie zawładnęła moim sercem.
Na większą uwagę zasługują bohaterowie drugopalnowi, między innymi Kate Reed - kobieta idąca z duchem czasu, walcząca o prawa kobiet sufrażystka i walcząca o uwagę dziennikarka, czy Lucy Westenra, która potrafiła docenić prawdziwą miłość, lekka wariatka i prawie perfekcyjna kłamczucha. 
Sam Dracula jest raczej słabo opisany i mamy mało czasu na poznanie jego charakteru. Wygląd hrabiego równierz nie został specjalnie wyróżniony, gdyby opisać go w skrócie to mogłabym powiedzieć "przystojny i blady", dlatego nie będę się na ten temat rozpisywać, to po prostu bez sensu.
Odziwo przeczytanie 446 stron nie zajęło mi tak wiele czasu. Może dlatego, że pomijałam połowę opisów? Nieważne.
Ogólne wrażenie - tylko dla fanów fistorycznych romansów z fantastycznym podbiciem.
Jak kto woli...

Pozdrawia Zmarzluch 

niedziela, 31 stycznia 2016

Zostań łowcą!

Hej ho!
No więc tak. Dzisiaj będzie o polskiej książce i młodej polskiej autorce-debiutantce na arenie pisarskiej. Chodzi o "Amulet - Łowcy Potworów" Karoliny Cielas.
Jak zawsze książkę znalazłam w bibliotece, ostatnio filia w mojej miejscowości ma "dostawy" nowych książek, a ta z pewnością jest nowa, bo przede mną wypożyczyły ją tylko dwie osoby. Przyciągnęła mnie okładka, która jak na polskie wydanie jest nadzwyczaj amerykańska i sam tytuł.
Na początku dostrzegałam tylko "Łowcy potworów", a teraz gdy mam przed sobą książkę, jak od razu zauważam słowo "amulet".
Jednak sam opis (ten z tyłu książki) nie zachęcił mnie, ani nie zachwycił. Dlatego, w pewnym momencie, chciałam odłożyć książkę na półkę.
Opowieść mówi o młodej Rose, która w wakacje dowiaduje się o świecie magii, do którego należy od urodzenia. W poznawaniu siebie, przez czas wolny od szkoły pomaga jej syn pewnych znajomych
 - Ryan. Jednak we wrześniu przenosi się do szkoły magii w magicznym wymiarze - Velrisie. Tam odkrywa, że świat, do którego teraz należy wcale nie jest taki bajkowy.
Podoba mi się pomysł jaki zakwitł w głowie tej młodej osoby, (sama nie jestem wiele starsza, więc może przemawia przeze mnie zazdrość?) jednak całość wydaje się okropnie płaska. Lubię dobrze napisane opisy, które działają na wyobraźnię czytelnika, ale tutaj prawie wcale ich nie ma. Podczas czytania wydawało mi się, że Rose chodzi do źle zorganizowanej podróbki Hogwartu.
Co do samej bohaterki, wydaje mi się strasznie irytująca, niemyśląca nastolatka, która w głowie ma tylko flirtowanie z chłopakami (takie połączenie "Harrego Potter'a" ze "Zmierzchem"). Dziewczyna też nie grzeszy rozumem, podejmując głupawe decyzje i wkurzając wszystkich dookoła próbą udawania tego, że nie jest wyjątkowa, choć w narracji wciąż o tym przypomina. Do końca opowieści nie mogłam sobie wyobrazić żadnego z bohaterów, ponieważ opisy są znikome. Rose mogłabym utożsamić z każdą brązowowłosą dziewczyną miniętą na ulicy, a Davida z blondynem o umięśnionych barkach.
Wydaje mi się, że akcja toczyła się za szybko. O wiele za szybko. Postacie wydają się płaskie bez większego kolorytu. a sceny "walki" chaotyczne, nie wzbudziły we mnie żadnych emocji.
Jednak nie jestem na nie!
Myślę, że wydanie książki tak szybko było falstartem. Mogła jeszcze poczekać, przegryźć to wszystko, dopracować, zatrzeć podobieństwa między J.K. Rowling, dodać więcej magii, opisów...
Po prostu dopracować.
To co najbardziej mi się spodobało to praca Łowcy Potworów, ponieważ przypomina mi pracę Aurorów z opowieści o chłopcu z blizną, a to mój ulubiony zawód w świecie baśni.
Nie wiem czy już o tym pisałam, ale ciężko mi znaleźć polskiego pisarza, który zwyczajnie by mnie zachwycił. No i chyba muszę go szukać dalej, ponieważ panna Cielas nie zostanie moją ulubioną autorką, no chyba, że popracuje nad swoim stylem i zacznie zwracać uwagę na dopracowywanie każdego szczegółu, bo w tym właśnie tkwi diabeł, który niszczy całą koncepcje.
Jednak, jeśli panna Cielas będzie to czytała, to życzę jej powodzenia w dalszej karierze i rozwinięcia skrzydeł o wiele szerzej niż robi to teraz.
Oczywiście możecie się ze mną nie zgadzać, ale zanim napiszecie, że zazdroszczę, przeczytajcie książkę i sami się przekonajcie.

nowy Łowca Potworów

niedziela, 17 stycznia 2016

Listy bez odbiorcy

Hej ho!

Wyobraźcie sobie, że kochacie kogoś tak mocno, że moglibyście dla tego kogoś skoczyć w ogień. Niestety, ten ktoś was opuszcza, a raczej umiera na waszych oczach.
 To właśnie przytrafiło się Laurel, bohaterce książki Avy Dellairy - "Kochani dlaczego się poddaliście?". 
May była najjaśniejszą gwiazdą w gwiazdozbiorze młodej bohaterki, jej opoką, wzorem do naśladowania, ukochaną siostrą, ale gwiazdy z czasem zaczynają gasnąć, by umrzeć niezauważone.
Tyle, że śmierć pięknej i powabnej May nie umknęła nikomu, bo popełniła samobójstwo, a ono zawsze jest zauważone.
Laurel jest załamana, wszystko przypomina jej siostrę, przez którą została zdradzona.
Osamotniona i smutna dziewczyna zaczyna nowy rok szkolny w liceum, do którego nie chodziła jej siostra, nie odzywa się o nikogo, nie uśmiecha, tylko funkcjonuje bez życia i pasji w sobie.
Aż przychodzi moment jednej pracy domowej, dzięki której zaczyna się otwierać przed tymi, którzy nie mogą przeczytać jej słów, bo oni nie żyją.
Pisze między innymi do Kurta Cobaina, Janis Joplin, Jima Morrisona, czy innych jej idoli, ale także poetów i aktorów.
Szczerze przyznam, że podobała mi się ta książka, chociaż to mój ulubiony "fenomen", tylko, że to dzieło na prawdę nim jest. Wszystkie postacie są dopracowane, nie płaskie i niedopracowane, często wydaje się, że to mógłby być nasz sąsiad zza ściany. Wszyscy mają swoją własną historię i każdy ma swoje pięć minut chwały.
Przez cały czas, od samego początku postrzegałam Laurel jako skrzyżowanie Paula Coelh'ego z typową tumblr'ową nastolatką, co jest nadzwyczaj dobrym połączeniem, bo tak na prawdę wyszła z tego zwyczajna zagubiona nastolatka z filozoficznym usposobieniem.
Szczerze przyznam, że napisanie tej recenzji zajęło mi mnóstwo czasu. Po zakończeniu czytania nie poczułam pustki, jak po każdym znaczącym coś dziele, ale to przez to, że książka nie jest zbyt długa i nie zdążyłam się do nikogo przywiązać. Musiałam to wszystko przemyśleć, przetrawić, by powiedzieć szczerze, że ta książka zasługuje na miano fenomenu, bo to najprawdziwsza historia o dorastającej młodzieży jaką czytałam.
Serdecznie Wam polecam.

 typowa nastolatka

sobota, 2 stycznia 2016

"Nowy rok, nowa ja"

Hej ho!

Jak tam Sylwester? Mój był nadzwyczaj świetny! Dość nietypowy, w towarzystwie rówieśników, prawie do białego rana. 
Zazwyczaj wybieram się na "Bal Dziennikarza", czyli podróż z Wrocławia do Krakowa z pomocą pilota i kanapy.
 Nowy rok rozpoczął się wczoraj, ale wczoraj ciężko mi było się skupić.
Zdecydowanie za mało snu.
Ogólnie nie czuję się jakoś specjalnie. Nowy rok nigdy nie napawał mnie jakąś specjalną siłą typu: "Nowy rok, nowa ja", czy coś w tym stylu. Ten rok nie jest wyjątkiem.
Czuję się stara i zmęczona. Z brakiem pomysłów na przyszłość i zlaną w jedną plamę przeszłością. 
Gdybym miała podsumować 2015, to szczerze się przyznam, że nie mogę powiedzieć nic szczególnego, bo z perspektywy wydaje się być niezwykle długi, a przy okazji zlewa się z 2014, 13, 12, a nawet z 1999.
Nie mam pamięci do dat. Wiecie przeszłość traktuję jako przeszłość, tak ogólnie. 
Mogę tylko powiedzieć, że był to bardzo męczący rok, tak jak każdy poprzedni.
Nie mam żadnych postanowień, żadnych założeń, żadnych planów.
Bo to, że zmieniliśmy kalendarz i musimy się przyzwyczaić do nowej cyferki na końcu daty, nie oznacza się, że my też się zmienimy i że będziemy mogli wszystko zmienić.
Jednak chcę wam życzyć, by udało wam się zmienić wszystko co chcecie zmienić i stania się tymi "nowymi wami", jeśli tylko zechcecie.

nienowa ja