Dzisiaj znowu pojawi się recenzja, tym razem dam wam odpocząć od zagranicznych autorów i zawieje swojskim klimatem.
Szczerze muszę przyznać, że nie przepadam za polskimi pisarzami, nie dla mnie Mickiewicz, czy Sienkiewicz, a nawet ci teraźniejsi twórcy mnie nie zachwycają... Oczywiście są wyjątki, ale o tym, może, kiedy indziej. Dlatego podeszłam do "Wyciskacza łez" z lekką niechęcią i obawą, że nie doczytam jej do końca, mimo niewielkiej ilości stron. To, że książka jest cienka, także trochę mnie zasmuciło.
No, ale pora na fabułę. Marianna jest uczennicą gimnazjum, które prowadzą siostry zakonne, które w większości są zimne jak kamień i zaprzeczają same sobie. W domu wszystkim zarządza pani Reaktor, która stara się jak najrzadziej rozmawiać z córką. Do tego dołóżmy brak zaufanego przyjaciela (nie licząc prawie brata) i kłótnie między matką, a ciotką, można wywnioskować, że jej życie to jedna wielka porażka. Wszystko się zmienia, kiedy do jej życia wkracza pani Nora (a raczej Marianna wchodzi do jej mieszkania).
Ot taka zwyczajna książka, chyba typowa dla Agnieszki Tyszki, bo przyznam szczerze, że przeczytałam już parę książek tej autorki i większość z nich jest do siebie podobna. Jest to książka typowo dla nastolatek, które dopiero zaczynają się wciągać w świat książek, więc nie ocenię jej zbyt surowo, nawet nie spodziewałam się po niej zbyt wiele.
Dzieło nie powala językiem, ani wyszukanymi osobowościami, ot tak zwykli ludzie ze swoimi zwykłymi problemami i codziennym milczeniem, otoczeni ledwo zauważalną otoczką magii, którą wprowadza Koło Gospodyń Miejskich.
Jak już mówiłam nic specjalnego, ale to tylko moja opinia, więc jeśli chcecie przekonać czy moja recenzja jest trafna, przeczytaj!
łzawa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz