środa, 30 grudnia 2015

Światła września

Hej ho!
Wydaje mi się, że od baaardzo dawna nie przeczytałam żadnej książki do końca.
Ale dzisiaj skończyłam jedną i jak zawsze wyrażę swoją opinię na jej temat.
Trzeba przyznać od razu, że moja ocena może być dość nieobiektywna, ponieważ Carlos Ruiz Zafon jest jednym z moich ulubionych autorów i gdyby nie "Cień Wiatru", to za pewne go tej pory siedziałabym w młodzieżowych książkach, marząc o nastoletniej, zupełnie niedorosłej i cukierkowej miłości, moje marzenia byłyby płytkie, twierdzenia nieskładne, bez żadnej głębi.
Można powiedzieć, że między innymi dzięki Zafon'owi jestem kim jestem i myślę co myślę.
No, ale przechodząc do książki. Dzisiaj zajmiemy się "Światłami września". 
Jest to opowieść o miłości, zaufaniu, rodzinnych więziach, tym co siedzi w każdym z nas i poświęceniu.
Niepełna, na skraju ubóstwa rodzina Sauvelle zyskuje szansę odzyskania spokoju i równowagi majątkowej na wybrzeżu Normandii. Simone, wdowa, matka Irene i Doriana, a także nowa głowa rodziny, otrzymuje propozycję pracy od fabrykanta zabawek. Cała rodzina zyskuje nadzieję na lepsze życie i pewne jutro. Jednak tajemnice fabrykanta, skrywane za murami jego posiadłości wprowadzą w życie Sauvelle'lów o wiele większe problemy niż brak pieniędzy.
I cóż mogę powiedzieć, książka jest fenomenalna, magnetyzująca, otoczona pięknymi opisami i ciekawą akcją. Czegóż chcieć więcej?
Do tego, miłość nie jest tam nachalna, nie ma opisów "mokrych" pocałunków, półgodzinnego smęcenia o spoglądaniu sobie w oczy, czy kilkustronicowej ody na cześć pięknej bohaterki. Jednak obecność tego uczucia jest namacalna, tak jak w normalnym życiu. 
Można powiedzieć, że ta książka jest idealnym połączeniem akcji, piękna i minimalizmu (w niektórych momentach). 
I choć nadal bardziej kocham "Cień wiatru" to uważam, że "Światła września" zasługują na polecenie.

Zmarzluch

niedziela, 27 grudnia 2015

Hej ho (ho ho ho)!

Wiem już po świętach, ale nie chciałam zajmować się internetem w czasie tego magicznego czasu.
Christmas Printable Quote from the GrinchPrzez to właśnie zdałam sobie sprawę, że zapomnieliśmy o co tak na prawdę chodzi w świętach.
Wszyscy czekamy na Mikołaja, jego prezenty, tonę żarcia na stole. Nie myślimy o bliskich, których spotykamy przy kolacji i nie zauważamy tego, że w końcu możemy po prostu porozmawiać, pośpiewać, pośmiać się. Zwyczajnie ze sobą pobyć.
Sama nie jestem święta i często nie zauważam tego wszystkiego. Potrafię się do tego przyznać i mam nadzieję, że wyciągnę z tego wnioski.
 Mam nadzieję, że wasze święta były tak samo świetne jak moje, pełne rodzinnego ciepła, śmiechu i miłości i że nie przesiedzieliście całego tego czasu przed komputerem.
Dzisiaj tylko tyle....
A może aż?
Teraz wypocznijcie, wyśpijcie się, wyczytajcie i wyśmiejcie, żeby koniec tego roku był dobrze wspominany.

świąteczna

środa, 2 grudnia 2015

Pech i łzy

Hej ho!

Po tak pechowym dniu, nie chce mi się w cale, a wcale pisać, ale już dawno nie zaszczyciłam bloga swoją obecnością. Także, pora to zmienić.
Dzisiaj znowu pojawi się recenzja, tym razem dam wam odpocząć od zagranicznych autorów i zawieje swojskim klimatem.
Szczerze muszę przyznać, że nie przepadam za polskimi pisarzami, nie dla mnie Mickiewicz, czy Sienkiewicz, a nawet ci teraźniejsi twórcy mnie nie zachwycają... Oczywiście są wyjątki, ale o tym, może, kiedy indziej. Dlatego podeszłam do "Wyciskacza łez" z lekką niechęcią i obawą, że nie doczytam jej do końca, mimo niewielkiej ilości stron. To, że książka jest cienka, także trochę mnie zasmuciło. 
No, ale pora na fabułę. Marianna jest uczennicą gimnazjum, które prowadzą siostry zakonne, które w większości są zimne jak kamień i zaprzeczają same sobie. W domu wszystkim zarządza pani Reaktor, która stara się jak najrzadziej rozmawiać z córką. Do tego dołóżmy brak zaufanego przyjaciela (nie licząc prawie brata) i kłótnie między matką, a ciotką, można wywnioskować, że jej życie to jedna wielka porażka. Wszystko się zmienia, kiedy do jej życia wkracza pani Nora (a raczej Marianna wchodzi do jej mieszkania). 
Ot taka zwyczajna książka, chyba typowa dla Agnieszki Tyszki, bo przyznam szczerze, że przeczytałam już parę książek tej autorki i większość z nich jest do siebie podobna. Jest to książka typowo dla nastolatek, które dopiero zaczynają się wciągać w świat książek, więc nie ocenię jej zbyt surowo, nawet nie spodziewałam się po niej zbyt wiele.
Dzieło nie powala językiem, ani wyszukanymi osobowościami, ot tak zwykli ludzie ze swoimi zwykłymi problemami i codziennym milczeniem, otoczeni ledwo zauważalną otoczką magii, którą wprowadza Koło Gospodyń Miejskich.
 Jak już mówiłam nic specjalnego, ale to tylko moja opinia, więc jeśli chcecie przekonać czy moja recenzja jest trafna, przeczytaj!

łzawa